sobota, 8 czerwca 2013

SUCHA BESKIDZKA GÓRĄ...

Nie sposób opisać każdą wycieczkę, którą się oprowadza,ale tej nie sposób nie opisać.
Śpię snem sprawiedliwego w pewną niedzielę, kiedy nagle wibracja komórki stawia mnie na nogi.
- Sytuacja awaryjna, przewodnik wylądował w szpitalu, obdzwoniłam już 15-stu przewodników - słyszę głos w telefonie.
Nieprzytomna nieco myślę: - Mus ludziom pomóc.
- To kiedy mam być?
- Już!
Gonitwa myśli, bo przecież mycie, makijaż, coś na ząb, ale słowo się rzekło- kobyłka u płota.
Tempo wrzuciłam ekspresowe, na ósmą byłam na placu Zamkowym.


Grupa już czekała, o dziwo nie zmęczona czekaniem, wręcz przeciwnie - powitała mnie szerokim uśmiechem i dobrym słowem.
Na początek spacer po Starym Mieście

Tu - cudowna pani Pilot wycieczki, której uśmiech , dobry humor oraz energia nie opuszczały ani na moment.Grupa na Rynku Starego Miasta, w tle - Wieża Trynitarska.


Panie z wycieczki przed restauracją "Mandragora" , serwującą tradycyjną kuchnię żydowską.
( Polecam zwłaszcza naleśniki ze szpinakiem,wielokrotnie sprawdziłam ;-))



Nieodmiennie TO miejsce podnosi temperaturę prawie każdej wycieczki - kamienica należąca do Palikota.
To tu najwięcej turystów obfotografuje się, zwłaszcza na tle drzwi z literą "P" ;-)





Do Archikatedry nie udało się wejść grupą, z powodu uroczystości odbywających w niej, ale dzięki uprzejmości ks. proboszcza zwiedziliśmy krypty.




Pochówek XVIII- wiecznego chełmskiego biskupa de la Mars

Polak potrafi, więc co to dla Polaka - zwłaszcza górala,wejście do kościoła, nawet jeśli są utrudnienia. Wycieczka skorzystała z krótkiej przerwy między uroczystościami i indywidualnie zwiedziła wnętrze archikatedry, wymalowane późno - barokową iluzjonistyczną polichromią.






Ponieważ nastąpiły pewne problemy przy kamieniu nieszczęścia i jedna z pań weszła na niego niefortunnie, zaistniała potrzeba odczarowania złego uroku, co też uczyniliśmy przy Baszcie Półokrągłej.



Na Placu Łokietka przed Ratuszem Miejskim zaskoczył nas Bieg Solidarności.



Zdjęcie przy zdroju miejskim z lubelskim koziołkiem.

W tym miejscu przewodnikowi - czyli mnie, wyładowało się urządzenie nagłaśniające.
Panowie, widząc moje zmagania głosowe ( zawód wieloletni - nauczyciel) - nie wiedzieć kiedy zdjęli ze mnie cały sprzęt, nabyli w kiosku Ruchu baterie, ubrali mnie z powrotem, a ja z ulgą kontynuowałam wycieczkę, nie nadwyrężając głosu.
Z tego miejsca raz jeszcze wyrażam im moją głęboką wdzięczność.



Otoczona wianuszkiem cudnych górali pokazuję trzecie serce miasta Lublina - Plac Litewski.



W drodze powrotnej grupa koniecznie chciała zobaczyć kościół Dominikanów. Nie udało się to z powodu mszy św., ale zwiedziliśmy klasztor, a w nim krużganki i skarbiec dominikański.






Zejście ulicą Grodzką w strony Bramy Grodzkiej, gdzie odbyła się krótka lekcja matematyki. Grupa zdała test celująco, odgadła rok przebudowy kamienicy.



Rzecz jasna Górale nie mogli sobie darować wspięcia się na platformę widokową na lubelskim donżonie, i z wysokości 30 metrów podziwiali okolicę.

Ze wzgórza zamkowego udaliśmy się autokarem na teren muzeum na Majdanku.





Zrobiliśmy trochę kilometrów po terenie dawnego obozu, jednak mimo wiszących chmur deszcz cały czas się wstrzymywał prawie do końca wycieczki.
Zaczęło padać, kiedy wsiedliśmy do autokaru.
Pani pilot zaintonowałą TĘ PIEŚŃ, tylko tym razem była dedykowana ona mnie i kilka zwrotek spontanicznie na gorąco stworzonych - tyczyło mojej osoby.
Wzruszyłam się okrutnie i z tego miejsca dziękuję całemu autokarowi przemiłych, ciepłych, radosnych i wspaniałych Górali.

Kiedy wysiadłam z autokaru i machaliśmy sobie na pożegnanie - rozpętała się burza.
Lublin płakał, bo żal takich gości.
Pozdrawiam Was niezwykle ciepło z nadzieją na ponowne spotkanie. :-)


Zdjęcia: Uczestnicy wycieczki, a przede wszystkim pani, która lubi kamień nieszczęścia ;-)